Ośrodek klimatów pirackich i “kolonialnych” w Znanym Świecie.
Poniższy tekst nieźle oddaje atmosferę Kregstei, natomiast przedstawionych tu informacji nie naleźy traktować jak faktów. Równie dobrze mogą być wymysłem marynarza który golnął jeden kubek grogu za wiele…
Od kiedy Znany świat zakosztował rozkoszy cywilizacyjnej, na kontynencie rozgorzały najróżniejszej maści konflikty. Jedni tłukli się o władzę, inni o złoto, jeszcze inni o żyto. A byli i tacy, którym zależało wyłącznie na żytniej. Takim właśnie człowiekiem był mój ojciec. Przypuszczam, że miał to po dziadku, a dziadek po pradziadku.. i tak dalej i tak dalej. Dochodząc więc do wniosku, że na Kregstei jestem od pokoleń, sam przyznasz młody, że jestem rzetelną wszechnicą wiedzy o tej dziurze, he?.. No widzisz! Skoro tak, to polej jeszcze trochę żeby się gładziej mówiło…
Wyspa Kregstei
Wiesz może synku, co to są listy w butelce?.. Nie! Pierdaczenie takie! Naczytałeś się szczylu jakiś gównianych romansideł jak reszta kontynentalnych wszy i myślisz, że coś wiesz o świecie. Takie listy, coś powiedział, to największe szubrawstwo i gnojstwo, jakie ma miejsce w marynarce zaplutych imperiów. Wysyła taki siuśmok liścik w butelce, bo mu się tęskno do mamusi zrobiło, a potem jakaś bogu ducha winna dziewucha znajduje takie co na plaży i zaczyna marzyć o nieznajomym. I ona też jest głupia, ale baby po prostu takie są, to trza być chłopem, żeby się ten świat kręcił a nie jątrzył i mizdrzył nad byle gównem! Co to ja.. A! I wzdycha potem taka dziewucha i robić jej się nie chce, a jak ją jaki kawaler chce podebrać, rozweselić nieco, to się stawia, opiera, że to ona niby już narzeczonego ma. Jedno gówno i szlam! I mówię ci młody, przez to właśnie gospodarka upada. Przez nieodpowiedzialność chłopów..
Początki
.. żył dawno temu jeden z drugim taki chłop, co miał łep na karku. Robotny był i mądry. Pracował uczciwie, myto na traktach pobierał i pracę lubił. A zwał się chłop jeden z drugim Marmund Rewedar i Dawid Fokler i byli obydwaj flisakami. Aż pewnego dnia, roku 186, kiedy burżuje u świńskiego chlewa co siedzą i pasą bebechy na wydartym biedocie groszu, kiedy już nie miał innych pomysłów, jak by tu sąsiada w czym przegonić, wymyślił nagle wielkie odkrycia geograficzne i zaczął budować wielkie jak domy statki. Statki były ładne. Obydwaj nasi bohaterowie się tym statkom przyglądali i podziwiali, bo i obu ciągło do morza. I zapisaliby się jeden z drugim na ten statek od ręki, gdyby tylko mieli możliwość.. a możliwości nie mieli, bo wpierw łapało tych co to niby wykształceni i obrotni, żeby chwały przydać państwu i władcy. I popłynęły tak statki. Popłynął jeden.. popłynął drugi. I trzeci też popłynął, a wtedy się chłopy zdenerwowali. Jak im nie dają, to trzeba se samemu wziąć!
Czwarty statek jaki miał popłynąć nosił nazwę Księżna Hiacynta na cześć córki króla i miał płynąć wprost na północ, w nieznane. Ten właśnie statek upatrzyli sobie Marmund i Dawid. Wyszykowali się skromnie, pożegnali z żonami i dziatwą i zamustrowali się na okręt sami. No nie do końca sami, bo przy pomocy obuchów, co nimi poroskwaszali gęby dwóm zamusztrowanym pachołkom królewskim. „Księżna Hiacynta” płynęła wolno i rozwlekle, bo się hołot,a wyuczona rzekomo, szwarcowała niemiłosiernie. Ale pewnego pięknego słonecznego dnia. Kiedy załoga przepełniona niechęcią i omdleniem polegała nieżywo na deku, począł się drzeć na oku „LˇD!”. I faktycznie ląd był. Piękne złote plaże skąpane we wschodzącym, północnym słońcu. Tak piękne, jak tylko mogą być piękne wybrzeża Kregstei. Kiedy to nasze chłopy pojrzały, bardzo im się ten widok bliski sercu wydał. Na lądzie zachwyciło bogactwo natury i obfitość matki ziemi. „Księżna Hiacynta” zacumowała w małej, malowniczej zatoczce a wyprawa rozbiła namioty na brzegu. Przez kilka kolejnych dni, wielcy odkrywcy eksplorowali najbliższe otoczenie, co w oczach naszych chłopów wyglądało bardziej jak umizgi niż konkretna robota. I chwycił ich w sercu taki wielki ból. Przedstawiło się im w łbach, jak królewska tłusta łapa, opada na te piękne lasy i złote plaże i przeradza to wszystko w feudalną niwecz. Nie mogli na to pozwolić. Kiedy tylko pyszałkowaty kierujący wyprawy, Ernestyn, powziął plany rychłego powrotu do kraju i zaniesienie dobrej nowiny królowi, nasze zmyślne chłopy wzięły się za konkretną robotę. Ponieważ w ciągu podróży każdy członek załogi, z Ernestynem włącznie, poznał się na nich jako na dobrych ludziach i zaradnych mężach, tak też cieszyli się poważaniem. Nie zmarnotrawili tej pozycji i zaraz poczęli tłumaczyć pyszałkowi, jak wielkie można by zrobić dobro i chwałą się otoczyć, gdyby część wyprawy tutaj zostawić, drugą zaś część wysłać z nowiną do króla. Wszystko po to, by ziemi pilnować i eksploracji nie przerywać.
Bardzo się ta myśl spodobała odkrywcy, zwłaszcza oblewana wizjami chwały i szacunku samego króla. I tak też się stało.
Kiedy „Księżna Hiacynta” powróciła w chwale do swojego rodzinnego portu, Król nie krył podziwu. Załogę nagrodzono złotem i srebrem, a Ernestyna wyniesiono do wzniosłych zaszczytów. Wtedy to, drogi synku, te feudalne wieprze wymyśliły coś jeszcze gorszego niźli wielkie odkrycia geograficzne. Feudały zakrzyczały „Ekspansja kolonialna!”. Ale o to się już nasi bohaterzy nie martwili. Bo trzeba ci wiedzieć, że chłopy tak jak w barach, tak i łby miały tęgie. Ernestyn uczynił z nich swoich przybocznych i nie szczędził im pochwał. I tak też, Marmund i Dawid nie szczędzili pyszałkowi dobrych swoich rad. Plany przerzutu ludności na nowo odkryty ląd był wielki i wspaniały, lecz chętnych było brak wśród ludzi możniejszych. Tak więc odpowiednimi sobie metodami, nasi bohaterowie sprawili, żeby na trzy statki zabrać ludzi uboższego stanu, a takich, którzy by sobie dali radę z ziemią, bo wszakże trzeba tam wpierw wiele pracy włożyć… hehehe, wystraszyli się możniejsi tego „wkładu pracy” i ni w ząb nikt inny nie pojechał, jak ubogie ludziska, podobne do naszych zacnych chłopów. I trzeba jeszcze ci napomknąć, że i swoich rodzin nie zapomnieli pozabierać ze sobą Marmund i Dawid. Szybko poczyniono odpowiednie kroki i ani się obejrzeć, a trzy piękne sttki odpływały z osadnikami do lepszego świata.
Kiedy tylko w płucach zagwizdało wolne, morskie powietrze, nasi bohaterowie przystąpili do swojego planu i zręcznie odsuwając Ernestyna od władzy, ku radości kolonistów, przejęli kontrolę nad trema okrętami.
U brzegów nowej ziemi, obóz witał ich gorąco, choć leniwie. Tak jak się nasze chłopy spodziewały, leniwe padalce królewskiej armii nie kiwnęły palcem by cokolwiek zrobić. Skoro więc tylko szalupy zeszły na pokład i okazało się w rzeczywistości, jak sprawy stoją, wystraszeni żołnierze poddali się. Jednak piękno miejscowej przyrody i tych żołdaków nieco odmieniło i szybko przyłączyli się do naszych panów Marmunda i Dawida.
Sielanka nie trwała długo. Król szybko połapał się, co mogło zajść na koloni i posłał w ślad za nimi statki z wojskiem. Koloniści przewidzieli taki bieg wydarzeń i byli na to przygotowani. Udało im się odeprzeć pierwszą falę ataku i w chwale zaczęli rozbudowywać osadę. Jednak król nie poddał się tak łatwo. Taka zdrada była wielką hańbą przed jego przeciwnikiem z zachodu. Więc posyłał kolejne statki i kolejne wojska, a osadnicy, pomimo niewielkiej liczebności, odpierali kolejne ataki. Nie była to walka regularna. Nie było szans na regularną bitwę i nie było sensu prowadzenia takiej.
Dawid Fokler okazał się doskonałym i podstępnym strategiem. Zwabiał statki nieprzyjaciela w różne zasadzki, uciekał się do różnych podstępów. Ale mimo wielkich wyczynów, jakie dokonywał, wciąż ginęli ludzie. Z tym nie mógł się pogodzić Marmund i po niemal roku odpierania ataków, zdecydował, że opuści niebezpieczne brzegi w poszukiwaniu spokoju na północy nowego lądu. Dawid rozumiał towarzysza i nie miał nic przeciwko. Pożegnali się czule i dwa zdobywcze w walce statki, pod wodzą Rewedara, popłynęły ku północy wzdłuż brzegów nowej ziemi.
Z Dawidem została kompania najzacieklejszych i najbardziej bojowo nastawionych ludzi (nie wyłączając kobiet i dzieci). Ponieważ nie było ich zbyt wielu, nauczyli się doskonale ukrywać w niezliczonych zatoczkach, a swoje schronienia budowali sprytnie w jaskiniach i w buszu. Fokler ukochał ponad wszystko statek „Księżna Hiacynta” i jak nikt inny nauczył się żeglować. A na znak swojego buntu i jednocześnie ewidentnej zmiany właściciela, przechrzcił statek na „Hiacynt”, odrywając niepotrzebne litery znad gondoli.
Wieść o buntownikach z nowego świata, rozeszła się szerzej po kontynencie i już rok później, do Zatoki Krabów – jak Fokler nazwał swoją siedzibę główną- napłynęły ukradzione bądź przejęte statki prowadzone przez ludzi jemu podobnych. Najznamienitszym z nich był Kristen Rakler. Przewodził on pierwszej zbuntowanej wyprawie, pragnącej dołączyć się do buntowników z nowego świata. Aby Fokler nie wziął ich za kolejny atak królestwa, Rakler powiesił w miejscu bandery, czarne portki, zabitego uprzednio kapitana statku.
Kiedy ludzie Foklera zauważyli zbliżające się do wybrzeża, trzy wielkie statki królewskie (bo trzeba ci wiedzieć synku, że królewscy konstruktorzy nie próżnowali przez ten rok i wprowadzili do budowy nowe, wielkie statki, a na ich pokładach mnóstwo stanowisk strzelniczych i balisty), przelękli się nieco i chcieli skoro tylko podpłyną, zarzucić ich płonącą smołą z ukrytych na brzegu katapult. Ale Fokler, spojrzawszy przez lunetę, zauważył powiewające na wietrze, czarne galoty i tylko roześmiał się serdecznie. Zrozumiał bowiem, że takiego czynu mógł się dopuścić jedynie ktoś mu podobny. I miał rację.
Rakler zapytany, cóż to za bandera, odpowiedział „to? To nasz znajomy – Jolly Rogger”. Bowiem gacie należały do zarżniętego admirała Jolly Roggera.
Kristen Rakler i Dawid Fokler zaprzyjaźnili się bardzo. Rakler okazał się być wspaniałym żeglarzem, choć do Fklera było mu daleko. Odznaczał się również niezwykłą zawziętością i niezrównaną wolą dążenia naprzód. To z jego inicjatywy buntownicy przeniknęli głęboko na tereny nowoodkrytego lądu i to on wyszedł z inicjatywą opłynięcia owego lądu. W trakcie wyprawy, Fokler spotkał się ze swoim przyjacielem Marmundem, który jak się okazało, założył osadę na samej północy lądu i rozwijał się w spokoju i dostatku.
Wyprawa zakończyła się pomyślnie. Odkryto wtedy, że nowy ląd jest wyspą. Kolejne lata mijały pomyślnie dla buntowników. Po pewnym czasie wyprawy królewskie, nie odnosząc żadnych pozytywnych skutków, zakończyły się, a piraci – jak nazwano buntowników- utrzymywali się, rabując statki i napadając na mniejsze porty.
Aż nadszedł kres Kapitana Dawida Foklera. Kiedy czuł, że śmierć jest już blisko, wystąpił przed całą społecznością piracką i wygłosił swoją słynną mowę. Poprosił w niej o ostatni najazd pod jego dowództwem i jako pierwszy spośród odkrywców nowego lądu, nadał mu nazwę. Jak opowiadał, kiedy jego córeczka Klara była jeszcze mała, zamiast „Kirsten” mówiła „Kregsten”. Dzisiaj, jako że jego najukochańsze dziecko wyszło za mąż za najukochańszego spośród pobratymców, na cześć obu nadaje wyspie nazwę „Krgstei”.
W ten sam dzień wyruszono w jedną z najsłynniejszych napaści w dziejach Znanego Świata. W samo serce portów Antalii – na Port Królewiec. Fokler, tak jak marzył, poległ w heroicznym boju i pozostał w naszej pamięci jako ojciec chrzestny tej pięknej ziemi.
I tak oto wyglądały początki, synku… TOAST ZA FOKLERA, ZA REWEDARA I ZA KIRSTENA!! .. pierwszych piratów z tego raju….. .. niech im Jolly Rogger tańczy po wsze czasy….
Opis
.. Ammanie wielki… co się stało..? Czym żeś mnie poił ty mały sukinsynu!?…. ep.. no to szacunek. Po czterech zawsze tak mam. O patrz, już rano! Boże.. daj mi młody jakąś flachę, bo mi się flaki kręcą. Albo nie, postaw piwo… Powiedz no, wczoraj czegoś ode mnie chciałeś… Historia Kregstei? A na czym stanąłem?.. Dobra, to kup jaką strawę i słuchaj dalej…
Kregstei to spora wyspa… Nie, nie całą zajmują piraci. Heh, gdyby tak było, to na świecie już wieki temu zabrakło by alkoholu… No, pokarz mi tą mapę, młody… To ma być mapa? Co za gówno, ile za to dałeś? No nie ważne, narysuje ci, jak to wygląda naprawdę… No, mniej więcej tak. Widzisz, trudno o dokładną mapę Kregstei. Te mapy, które można kupić na kontynencie, pochodzą od durnych kartografów, którzy płacili piratom za opisanie czegokolwiek i naskrobanie na papierze tego, co odkrywali w podróżach. Dobra, przysuń tutaj tą kaszę i popatrz…
Przystanie i porty pirackie
Pewnie ci już opowiadałem o Foklerze, co? Tutaj przypłynął – do Nowej Antalii. Teraz jest tam wielkie miasto portowe. Tam spływa wszelki kontynentalny szlam z aspiracjami na wolnego człowieka. Kto wie, może i ty kiedyś do tego dorośniesz, hehe.. ale powiem ci synku, ze jesteś na dobrej drodze. W każdym razie, mają tam też wielki Fort Hucker. Aktualnie raczej nie służy obronie, bo i nie ma kto napadać na Nową Antalię, ale to zapewne do czasu.
No, co ja to.. A! Zatoka Krabów jest aktualnie najbardziej znanym portem piratów. Dziesiątki statków i okrętów zawija tutaj z łupami. W dzień i noc leje się alkohol, słychać śpiewy, wszędzie panuje wrzawa! Sam port jest schowany w cieniu stromej jak cholera góry Costares, i większa część karczm, przeładowni i melin mieści się w jaskiniach nawalonych na niej jak dziury w serze. A wszystko w otoczeniu bajecznej tropikalnej przyrody. W pochmurne dni jest tam tak ciemno, że pochodnie i latarnie palą się dzień i noc. EEhh… ta to jest dopiero życie… A dalej w głąb jest Smuggler Outflat –największy ośrodek przemytniczy na świecie. Nawet pierdaczony Emirat nie ma większych. Tutaj się synku tworzy gospodarka całego kontynentu, tutaj się ustala ceny, rynek zbytu i wszystko, absolutnie wszystko co związane z wymianą forsy na towar. Tamtejsze jaskinie mają na tyle suchy i chłodny klimat, że nawet zboże, czy inne żarło, jest wstanie przeczekać długie miesiące, zanim zostanie sprzedane. I czasem się czeka aż zabraknie na kontynencie, a potem chłopaki tylko ręce zacierają, bo ceny odchodzą bajeczne. A trzyma się tam wszystko, absolutnie wszystko. Myślisz, że w Osternhok, czy w Księstwie Wzgórza mają dobrych rachmistrzów? He.. to ty nie znasz ludzi z Smuggler Outflat. Tutaj wszystko liczy się na sztuki i wszystko odchodzi w tysiącach, setkach tysięcy, milionach.. Kontrabanda jest tu trzymana w ilościach jakie ci się synku nie śniły, a wszystko jest rozliczone co do zaplutego grosza!… Czy oni się nie boją zrabowania? HAH! Młody, Gardziel Belzebuba – ta zatoka – jest tak obładowana flotą piracką, pirackimi fortami, nafaszerowana balistami, katapultami i pułapkami o jakich nawet nie słyszałeś, że choćby się i cała flota Kontynentu skrzyknęła, to gówno im to da!
Dobra.. tu mamy przylądek Riffa, tutaj Zatokę św. Alanarego… Co? .. To taki święty był, co to ponoć był żeglarzem… A skąd do czorta mam wiedzieć, czy go kościół uznaje? Czy wiesz, ile mnie obchodzi ta wasza kontynentalna religia? … Nie ważne, idziemy dalej. O, a tutaj na wschód masz ciągnące się na całej szerokości, Południowe Wybrzeże. Na północy raczej mało się dzieje, główny splendor skupia się na południu. Masz tu Zatokę Nożowników z Port Fokler, Przystań Lewiatana, Zatokę…. Chcesz dokładniej? Dobra, to po kolei. ..i polej jeszcze troszkę.
To tak. Zaraz za winklem od Gardzieli Belzebuba, masz Zatokę Nożowników. To kolejne spore skupisko piratów. Tutaj się zimuje statki poza sezonem, tutaj odpoczywają piraci na emeryturze, hehe.. nie łapiesz..? ehh, wy młodzi w ogóle się na żartach nie znacie. No i jest tu Port Fokler. Za czasów Kapitana Howwlera, miasto przeżywało swój rozkwit. Potem się trochę opuściło na rzecz innych.. że tak powiem, ośrodków kulturalnych. Ale nadal działa tutaj prężnie oficjum Kregstei. Tutaj też ma swoją oficjalną siedzibę, Kompania Handlowa. Taaa… Kompania Handlowa to jest to. Powiem ci młody w sekrecie, jak to jest. Słyszałeś kiedyś o czymś takim jak „cienie Cesarstwa”?… Prawda o tranzycie z południa jest taka, że wszystko idzie jak po sznureczku do rączek cesarza. Oczywiście ten sznureczek przechodzi przez łapki Kompani Handlowej.. taki, że tak powiem, monopol na południowe rarytasy. No, ale sza, starczy tego dobrego.
O, a tutaj jest największy na kontynencie burdel. Nigdzie nie ma tyle dziwek co w Querto Madre. No, może gdzieś w Emiracie, ale nie rozmawiamy o południu. Tutaj też mieści się główny ośrodek handlu niewolnikami. W gruncie rzeczy ładne miasto, ale łatwo załapać jakieś paskudztwo jak się nie uważa. A lekko na wschód od miasta jest takie małe miasteczko – Toquerro. Niby nic, a to główna bimbrownia wyspy. Robią tu paliwo ze wszystkiego i wszystkich rodzajów. Browary, gorzelnie, winnice.. czego tylko dusza zapragnie.
A północne wybrz… Co? … Przylądek Fakoff? No to ci opowiem. Pamiętasz jak wspominałem o tych szajbniętych kartografach? Widzisz, piraci to ludzie ogólnie radośnie nastawieni do życia. Jeden z nich – Kapitan Skuller, czy też Czacha, jak kto woli – ten to potrafił dać czadu. Miał, jak to się mówiło w jego przypadku, odjechane pomysły. Raz mu taki jeden kartograf z Osternhok zapłacił kupę kasy za opisanie wschodnich wybrzeży Kregstei. No i sobie kapitan zażartował mówiąc o przylądku Fakoff. Bo widzisz, to w zasadzie była nazwa niepisana, taka potoczna. Wzięło się stąd, że tam nad brzegiem są takie wielkie kamienne ręce. Cholernie stare, pewnie jakieś ludy pierwotne je wykuły, czy co… Co? … nie, nie wiem, do czego służą. Czy coś takiego w ogóle może czemuś służyć?.. nie, no w zasadzie to posłużyło. Kapitan Skuller postanowił zrobić swoim chłopcom ćwiczenia artyleryjskie i zaczęli ładować z balist i katapult w te łapy, a dokładniej w palce. A, że chłopaków miał celnych, to elegancko poobtłukiwali palce i pozostawili po jednym na każdej ręce. Innym piratom też się to spodobało i na przestrzeni lat, przepływając koło przylądka, ładowali czasem w ramach ćwiczeń. Jak pływałem z kapitanem Silverem, to też żeśmy ze dwa paluchy odwalili. No i jak Skuller powiedział „A tutaj, to jest przylądek Fakoff” i się kretyński kartograf nie zorientował.. i tak już zostało. Może to i lepiej.. No dobra, przejdźmy wreszcie do tej północy.
Widzisz, doskrobałem ci kilka wysepek na tym gównie co żeś je kupił. I przede wszystkim ci poprawiłem to Północne Wybrzeże, bo te tłoki zafajdane bazgrają po mapach co im się tam przywidzi w ich zawszonych łbach. Patrz młody – tutaj masz Archipelag Bonatere. Tam jest raczej mało piratów, a ci co są, to typy z marginesu, którzy się wolą nie nadstawiać w porządnych i prawych miastach pirackich. Niektóre wysepki zamieszkują też skolonizowane i ucywilizowane po trochu, plemiona tubylców. Tutaj masz dwie takie średnie wysepki – Isla de la Lucca i Isla Magallo. Co ja ci będę pieprzył o nich. Nic szczególnego tam się nie dzieje. Co jakiś czas gonią tam niewolników do wydobycia cienkich złóż kamieni szlachetnych, ale mało się to opłaca. Co jakiś czas, jakiś kapitan z aspiracjami na wielkiego przywódcę, bierze sobie wyspę w tymczasowe posiadanie i robi balangi itd., nic ciekawego. O, a ta wielka tutaj, to Isla de „Los Wulkanos”. Z nią też jest Kapitan Skuller związany. Jest nawet taka anegdotka mała z tą nazwą. To było tak.. Skuller podpieprzył kiedyś z Królewskiego Statku Liniowego czwórkę dzieciaków wysokich antalijskich szlachciców z północy. Wiesz, ci co takim śmiesznym dialektem mówią. I się okazało, że o ile trzy dziewuszki ładne i w ogóle, to synalek taki tłok, że szkoda gadać. W ogóle się dzieciak nie bał, tylko debilnym dyplomatycznym tonem wypytywał o wszystko. „que” to, „que” tamto.. i tak całą podróż. W końcowym etapie drogi na jedną z wysepek na Bonatere, kiedy mijali wielką wyspę wulkaniczną, która dotychczas nie miała wśród piratów swojego szczególnego imienia, kiedy Skuller po raz kolejny usłyszał „que”.., zanim dzieciak zdołał dokończyć, pirat nie wytrzymał i ryknął „ Los kurwa Wulkanos, ty jebany żabojadzie!”. Oczywiście Kapitan się pomylił, bo żaby jadają zupełnie inni ludzie w zupełnie innej części Antalii, ale załodze tak się spodobało, że rozpuściwszy plotę po karczmach, już wkrótce ochrzczono wyspę nazwą „Los Wulkanos”. Całkiem ładne miejsce, z tym, że mają tam czynny wulkan. Co jakieś sto, dwieście lat wybucha i jest odjazd. A co do środka wyspy.. no cóż.. ciężko powiedzieć dokładnie, bo nie wielu się tam zapuszcza. Wiadomo, bo to widać na oko, że w samym centrum jest sporo zielonych gór i wzniesień. Mieszkają tam różni tubylcy i takie tam inne patenty. W zasadzie, to ta ich kultura całkiem ciekawa jest, ale jakoś nikomu nie starczało inwencji, żeby się zabrać za filantropię i dla dobra nauki poodkrywać coś konkretniejszego. Wiem, że tam w głębi lądu jest sporo dziwnych ruin i pozostałości po jakiś świątyniach, czy czort wie, czym. Mają tam też dzikusy jedną potężną górę. … Jak to skąd wiem? Myślisz, że potężną górę tak łatwo przegapić?! Pomyśl dwa razy, zanim coś głupio palniesz, młody. Góra nazywa się Caemhlain i zdaje się, że ma dla tubylców święte znaczenie. Tak w zasadzie to nie góra, a wygasły wulkan.
A, no i o jednym jeszcze zapomniałem.. tutaj na północy, to nie podpisane… Skąd mam wiedzieć, czemu nie podpisałem? Byłem zachlany w trupa, to się nie dziw! To są Rewerlands – ziemie osadników Marmunda Rewedara. Bardzo fajna społeczność, mówię ci. Możesz u nich spędzić pół roku, a nie odezwą się do ciebie słowem. Koszmarnie wycofani ludzie, nikomu nie ufają. Ale w sumie ich rozumiem. Ideą Rewedara było stworzenie zamkniętej społeczności żyjącej w spokoju i szczęściu. I zdaje się, że mu się udało. Ludzie żyją tam od stuleci i zdaje się, że nie narzekają. Jak kiedyś zobaczysz wielkiego, barczystego faceta z jasnymi albo rudymi włosami i jasną skórą, a do tego będzie miał na sobie wełniany, pasiasty sweter, to prawdopodobnie widzisz egzemplarz stamtąd. Czasem jakiś młody się wyrywa z ojczyzny i lata po świecie. Silne to i uparte jak cholera, a dumne jak paw. Kują tam dobre miecze. Wielkie, oburęczne espadony i flambergi. I ręczę ci synku, że potrafią nimi machać. Jak z takim zadrzesz, to jesteś trup. Choćbyś go śmiertelnie trafił, pogruchota mu żebra i okulawił, to cię za sobą i tak do grobu pociągnie. Ale powiem ci prywatnie, że to w gruncie rzeczy dobrzy ludzie. Uczciwi i pracowici, żyją w zgodzie z naturą. Kiedy już przyjdzie dzień odpływu dla mojego życia, sprzedam wszystkie swoje kosztowności i zamieszkam pośród tych ludzi. A po roku, czy dwóch zbuduję łódkę i wypłynę w morze na spotkanie z Kapitanem Howwlerem.. tak… kiedyś wszyscy się z nim spotkamy.
No, młody! Nasłuchałeś się już. Zadowolony? … No to dobrze! Jeszcze się kiedy spotkamy, to ci więcej opowiem. …. listy w butelce..? Do następnego razu. Będziesz miał o czym myśleć, hehehehehe…. „Hej, ho! Dwudziestu chłopa, z jednej szklanki… Beny!! Ty stara zarzygana beczko flaków, kiedy ja cię ostatni raz[…]”……